|
black heaven
OPIS Z TANUKI_ANIME
Dawno temu Oji Tanaka był liderem zespołu Black Heaven, który przez krótką chwilę błyszczał na rockowej scenie, ale później drogi jego członków jakoś się rozeszły. Dziś dawny buntownik ma żonę, kilkuletniego syna, frustrującą pracę i malutkie mieszkanie, z którego jego druga połowa ustawicznie próbuje wyrzucić pamiątki po zamierzchłej, acz jakże ważnej dla niego przeszłości. Niespodziewanie na drodze naszego bohatera staje Layla Yuki, młoda i piękna kobieta zainteresowana muzyką Ojiego, która przedstawia się jako kosmitka. Co jego żona powie, gdy dowie się, że zaczął zadawać się z tak atrakcyjną dziewczyną? I czy mocodawcy Layli zainteresowani są tylko artystyczną stroną wykonywanej przez Black Heaven muzyki, czy też mają inne, ukryte motywy?
Zawiązanie fabuły, mimo że dość naiwne, może stanowić punkt wyjścia do świetnego dramatu obyczajowego, albo chociaż nietypowej komedii romantycznej. Mamy tu bowiem wszystko, co do tego potrzebne – sfrustrowanego, przeżywającego kryzys wieku średniego faceta, piękną kobietę oraz konkurencję dlań w postaci rodziny Ojiego. Dodatkowo całość mogła być całkiem zgrabnie połączona z efektowną space-operą, nie ukrywam więc, że spodziewałem się po tej serii sporo. Niemniej jednak zawiodłem się na niej okrutnie.
Po pierwsze fabuła… Pominę to, że narracja jest nudna jak flaki z olejem, a postacie zachowują się schematycznie, pozwalając się obrażać i grać sobie na nerwach przez wiele odcinków prawie bez żadnej reakcji. Być może spowodowane jest to tym, że jestem człowiekiem impulsywnym i nader łatwo wpadającym w złość, lecz na przykład nie wyobrażam sobie, bym mógł nie wpaść w amok na wieść o tym, że moja żona wyrzuca z domu moją gitarę, lub mój syn rozwala moją kolekcję płyt. Jak na mój gust bohaterowie bardzo często zachowują się w sposób wręcz nienaturalny. Co więcej wydaje mi się, że ta seria zawiera błąd często występujący w produkcjach dla młodzieży. Zarówno w naszych rodzimych, jak i zagranicznych serialach skierowanych do nastolatków (zwłaszcza, jeśli są one wykonywane przez osoby mające z nimi słaby kontakt) występuje ta sama tendencja: bohaterowie z prawdziwymi ludźmi z danej grupy wiekowej nie mają nic wspólnego. Noszą ksywki, jakich nikt nie nosi, mają hobby, jakich nikt nie miewa, jeżdżą samochodami, którymi nikt nie jeździ… Tak samo jest w Black Heaven, z tym, że bohaterowie mają nie po czternaście, a po czterdzieści lat. Wydaje mi się, że twórcy serialu mieli takie pojęcie o kryzysie wieku średniego, jakie posiadam w tej materii ja. Nie wiem wprawdzie, jak wyglądał ich stan wiedzy o zespołach hard rockowych, niemniej jednak na kartach tych kilku numerów „Metal Hammer”, jakie walają się po mojej stancji, wyglądało to trochę inaczej, niż w tym anime.
Warto także wspomnieć o elemencie komediowym w postaci trzech nieporadnych podkomendnych Layli. Ich wyczyny, które z założenia miały być śmieszne, wzbudzają tylko jedno uczucie: litość dla autora dowcipów. Cóż może być równie żałosne jak nieśmieszna komedia? Doczytajcie do akapitu o grafice, to się dowiecie…
Muzyka… W serii, której bohaterem jest muzyk, ta część oprawy jest niezwykle ważna. Jak wiadomo, dobiegające z otoczenia dźwięki są niezwykle istotne dla tego rodzaju ludzi, stanowią sens ich życia. W związku z tym Black Heaven posiada niezwykłą obfitość dwóch niezłych utworów. Przyznam – są one dobrze nagrane i nawet przyjemnie się ich słucha. Niemniej jednak – mimo że nie jestem znawcą muzyki rockowej – mam wrażenie, że nie kwalifikują się one do szufladki z napisem „hard rock”, a stanowią raczej jakiś nieporadny, maksymalnie ugrzeczniony roczek.
Oprawa wizualna także nie jest szczególnie zachwycająca. Pomijając niezwykle wręcz paskudny opening (który nota bene był kiedyś umieszczony na płycie dołączonej do „Kompedium Kawaii” numer 5), jako jedyny utrzymany w poprawnej, hardrockowej konwencji – zarówno kreska, jak i animacja trzymają poziom od przeciętnego po nędzny. Właściwie ani tłom, ani bohaterom nie potrafię dużo zarzucić. Wiele złego można jednak powiedzieć o walkach kosmicznych. Mimo że momentami – nie wiadomo, jakiemu psu, na jaką budę – zrealizowane zostały przy użyciu technik komputerowych, są nader marne. Wyglądają mniej więcej tak: statki kosmiczne wiszą sobie w przestrzeni kosmicznej w bezruchu, w tle błyskają pomarańczowe kółeczka, symbolizujące wybuchy… Nagle przez ekran przelatuje promień z broni uruchamianej muzyką Tanaki i wszystkie one wybuchają. Nie, żebym chciał od razu drugich Gwiezdnych Wojen, ale naprawdę widywałem już efektowniejsze potyczki.
Od siebie dodam ze nudne,nudne i jeszcze raz nudne,myslalem ze bedzie jkas fajna muza jak w bgc a tu nuda.
Post został pochwalony 0 razy
|
|